chinaski chinaski
3475
BLOG

Wyborczej zwrot o 180 stopni: z Moskwą musimy twardo!

chinaski chinaski Polityka Obserwuj notkę 119

"Gazeta Wyborcza" jest fenomenalna. To nie żart, naprawdę tak sądzę. To, co wyczyniają jej poważni publicyści ze swymi czytelnikami jest prawdziwym, intelektualnym majstersztykiem. Dlaczego? Już wyjaśniam.

Nie łudźmy się (tą myśl kieruje do kolegów krytycznie oceniających codzienną robotę Michnika i s-ki), nie wszyscy czytelnicy "Gazety", to bezkrytyczne lemingi, owieczki, które chętnie pójdą, specjalnie nie przymuszane, na rzeź; wystarczy, że pasterz wskaże drogę... Pośród tłumu, dla których GW to życiowy drogowskaz, jest garstka (fakt, że z roku na rok ona topnieje) ludzi po prostu myślących: wychwytujących sprzeczności, pamiętających słowa swych ulubieńców sprzed roku (a nie - jak większość- maksymalnie na tydzień wstecz), powątpiewających w sens czynienia z Jaruzelskiego bohatera "wolnej Polski", etc. Mimo wszystko kupują "GW", wspierają ją w trudnych chwilach, ufają w geniusz Michnika, Wajdy, Szymborskiej, Bartoszewskiego, Milewicz. Czynią to, bo zwątpienie wywróciłoby ich świat do góry nogami, bo stanęli by - w ich mniemaniu - w jednym szeregu z radiomaryjnymi moherami, mieszkańcami wsi i prowincjonalnych miasteczek.

Bożyszcze tych nieszczęśników wprowadził ich w sytuację tragiczną: nie ma wyboru dobrego, każde możliwe wyjście niesie za sobą innego rodzaju cierpienie. Sytuacja sztampowa w życiu postkolonialnych elit, które- co prawda- mają aspiracje, by budować wolne społeczeństwo, ale nie są wciąż do tego intelektualnie zdolne; nie wiedzą jak, bez Pana/Protektora czują się zagubione...

"Wyborcza" tuz po katastrofie smoleńskiej musiała uczynić ogrom wysiłku, by zneutralizować ten naturalny, ogólnonarodowy reset: festiwal polskości, patriotyzmu, jedności, solidarności. Stworzono sytuację konfliktową (kwestia harcerskiego krzyża), by na powrót podzielić zjednoczone przez chwilę społeczeństwo. Legitymizowano absurdalne poczynania rządu ws. katastrofy, kazano nam ufać kremlowskim decydentom; tych, którzy nie chcieli ufać z pogardą okrzyknięto spiskowcami, oszołomami, rusofobami. W celu zachowania wpływów, istniejącego status quo, poświęcono interes Rzeczpospolitej.

Rosjanie (mam na myśli władze Federacji Rosyjskiej, a nie obywateli tego państwa) odczytawszy gesty polskiego rządu i wiodących mediów z "Wyborczą" na czele jako swoisty hołd oddany Rosjanom, sygnał na nowy-stary początek wzajemnych relacji po "katastrofalnej" prezydenturze L. Kaczyńskiego, poczuli się komfortowo. Po oddaniu bez walki śledztwa przez Tuska, Putin wiedział, że znów wygrał, że nawet tak bezprecedensowe zdarzenie jak zagadkowa, tajemnicza śmierć polskiej elity politycznej z Prezydentem RP na czele na rosyjskim terytorium, nie spowoduje żadnych reperkusji, wręcz odwrotnie. Dyktatorzy uwielbiają spolegliwych przywódców państw ościennych, wystarczy podnieść głos, by tchórz oddał wszystko, co posiada, ufając, że w ten sposób, uchroni własne życie (patrz działalność Hitlera i Stalina). Na tej samej zasadzie starsi uczniowie gnębią "koty", tak też funkcjonuje fala w wojsku, etc.

Polska nie była samotnym "kotem", który musiał dostosować się do panujących w szkolnym kiblu warunków. Nie po to narodowy bohater Geremek wprowadzał nas do NATO, byśmy nie korzystali w momentach narodowej tragedii z pomocy sojuszników; także Unia, w której podobno króluje zasada solidarności, winna Polskę wesprzeć w wyjątkowo trudnych chwilach. Nasz rząd o pomoc nie wzywał, wolał korzystać z nadarzającej się okazji: Bronek mógł przedwcześnie pobawić się w prezydenta (wiemy, że bardzo mu się spieszyło), Donald wreszcie serdecznie uściskać - niczym za dawnych lat narodowej smuty - moskiewskie "numero uno"...

Jak więc potraktują Ci nieliczni myślący czytelnicy "Wyborczej" następujący tekst:

"(...)Warszawa musi pokazać, że nerwy ma silne - grać spokojnie i uczciwie. Trzeba publicznie, i to jak najszybciej, powiedzieć opinii publicznej w kraju i na świecie, jakie konkretnie zastrzeżenia mamy do roboty wykonanej przez MAK, na jakie konkretnie pytania nie odpowiadają nam Rosjanie. Oni już mają taką naturę, że szanują tylko tych partnerów, którzy umieją stawiać opór.

Nie mamy się co obawiać, że uczciwie upierając się przy swoim, zmarnujemy nowe otwarcie w stosunkach z Moskwą."


Dlaczego te słowa nie padły tuż po katastrofie? Pamiętacie, wtedy nie mięliśmy stawiać oporu, tylko święcie wierzyć w transparentność Rosjan... A wiadomo, jak takie gesty interpretują kremlowcy... Ktoś powie, wtedy nie było podstaw nie wierzyć Putinowi, Tuskowi i reszcie. Trzeba było im dać kredyt zaufania. Tylko na jakiej podstawie?

PIS wskazywał, że władzom kraju, na którego czele stoi KGBista, wierzyć po prostu nie można. W odpowiedzi Kaczyńskiego nazwano "kłamcą", "manipulatorem", "faszystą", "rusofobem".

Jak więc nazwać dziś autora tych słów:

"Żaden film nie zmieni przekonania cywilizowanego świata, że największy proces współczesnej Rosji skończył się jej kompromitacją jako kraju bezprawia, śmiercią polityczną "reformatora", czyli prezydenta Miedwiediewa, i wizerunkiem państwa, gdzie wyroki wydaje nie sąd, ale premier Putin, były KGB-ista. To on przecież jeszcze przed wyrokiem sądu wydał swój własny, mówiąc o Chodorkowskim, że "złodziej powinien być w więzieniu".

Słusznie. A KGB-ista, dodam też słusznie, powinien być w KGB."


To nie J. Kaczyński, tylko Leopold Unger z "Gazety".

Opisując prześladowania Chodorkowskiego, Putina można określać "KGB-ista"; w kontekście postawy władz polskich i rosyjskich w przedmiocie śledztwa rosyjskiego, już nie?

Wciąż wierzę, że te i inne podobne pytania wkrótce zadadzą sobie Ci nieliczni czytelnicy "Wyborczej", których stać jeszcze na zastanowienie. Może wreszcie dojdą do jedynego logicznego, sensownego wniosku, że ktoś ich nieustannie robi w balona, kpi z nich, z ich mozliwości intelektualnych, wierzy w ich infantylną wierność aż po grób. Chcecie dawać sobą pomiatać aż do 'usranej' śmierci?

chinaski
O mnie chinaski

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka